Rzuciłam torbę w kąt pokoju i
zdjęłam buty podchodząc do laptopa.
Otworzyłam klapę i włączyłam go niedużym, prostokątnym przyciskiem.
Procesor zaczął się uruchamiać, na ekranie pojawiały się różne obrazki jakichś
firm, aż w końcu pojawił się znak startowy Windows 7. Zdejmuję laptop z biurka na łóżko, po czym
wygodnie kładę się na brzuchu, z nogami splecionymi ku górze. Otwieram Google
Chrome, wpisuję „twitter”, loguję się i sprawdzam powiadomienia oraz wiadomości
po czym wchodzę na Tumblr i sprawdzam najnowsze obrazki. Wstałam z łóżka i
podeszłam do szafy. Otworzyłam ją i wyjęłam pierwszą lepszą płytę. Rihanna
„Rated R”. Ujdzie. Wróciłam do laptopa, odtworzyłam stacyjkę i włożyłam płytę.
Zaczęła odtwarzać powolne dźwięki pierwszej piosenki. Po mówionym wstępie
usłyszałam głos wokalistki. Odprężyłam się i przeglądałam dalej. Po kilku
godzinach, kiedy przesłuchałam płytę Rihanny oraz kilku innych wokalistów, nuda
dała o sobie znać. Na szczęście przypomniał mi się stary program, no, może nie
tyle stary, co zapomniany przeze mnie. Skype. Włączyłam go. Na szczęście
program zapamiętał moją nazwę, a hasło mam dość proste. Od dawna takie mam na
wszystkich portalach społecznościowych, więc trudno je zapomnieć. Nie miałam
żadnych wiadomości, żadnych powiadomień. Tylko jedno. Zaproszenie do znajomych.
Co dziwne, dosyć świeże, bo wysłane raptem osiem godzin temu. Mam kilku
aktywnych znajomych, ale większości nie pamiętam.
Akceptowałam. Jest dostępny.
-Hej, znamy się? –piszę.
Cisza, żadnej wiadomości. Dopiero po około dwudziestu minutach pojawia się
odpowiedź.
-Można tak powiedzieć.
Cholera, kto to?
-Kim jesteś?
-Zadzwoń.
Waham się. Czy to aby nie
jakiś naciągacz, pedofil czy inna zakała ludzkości? Nie, pedofile by się mną
nie interesowali. W końcu mam dziewiętnaście lat. Ale być może jest to jakiś
mój kuzyn, znajomy, dawny przyjaciel. Ktokolwiek, kto chciałby ze mną
porozmawiać. Nie muszę od razu wyobrażać sobie najgorszych scenariuszy. Biorę
wdech i po chwili głośno wypuszczam powietrze. Serce uderza mocniej. Dzwonię.
Wyświetla się mój stary
awatar, ja i moja dawna przyjaciółka, May. Zaraz później widzę jego obrazek,
to… Kawałek skóry. Z tatuażem. Nie widzę nic konkretnego jakość jego zdjęcia jest
słaba. Chcę się przypatrzeć, ale wtedy on odbiera.
Cisza, słyszę tylko jego
oddech. Płytki ale dosyć głośny przerywany skrzypieniem mikrofonu.
-Cześć. –mówię.
-Cześć. –ma niski, głęboki
głos. Taki spokojny ale jest w nim coś niepokojącego.
-Jak już pytałam, znamy się?
–serce wali mi jak oszalałe. Nie mam pojęcia, kim jest ten człowiek. Jego głos
nic mi nie przypomina.
-Jestem Liam. Poznaliśmy się…
Kiedyś. W dosyć dziwnych okolicznościach, ale zdążyłem wyciągnąć od ciebie
twoją nazwę na Skype. Nie chciałaś mi podać numeru telefonu. Ostatnio znalazłem
tą kartkę z twoją nazwą. Nudziło mi się, więc cię zaprosiłem. –głośno
odetchnął, gdy skończył mówić.
Przez chwilę mam pustkę w
głowie, ale przypominam sobie zdarzenie sprzed kilku lat.
Wiem, kim on jest.
***
Były wakacje, jakaś impreza u
May. Na parkiecie tańczyło kilku, nieźle naprutych nastolatków. Kilku, ba,
kilkudziesięciu. Było to jakieś trzy lata temu. Stałam pod ścianą i piłam
jakieś słabe piwo. Zauważyłam, że kanapa zwolniła się. Przed chwilą siedziała
na niej para obściskujących się licealistów. Ble. Jednakże nogi bolały mnie od
stania pod ścianą więc z dwojga złego, wybrałam kanapę. Nigdzie nie widziałam
May, Joe ani Ruby. Chociaż, znając charakter May, pewnie siedzi na górze z
jakimś facetem. Sam na sam. W jej ciemnym pokoju. Była puszczalska już kiedy
miała szesnaście lat. Nic dziwnego, że skończyła tak, jak skończyła. Dobrze, że
zerwałam z nią wszystkie kontakty.
Nie wiedziałam tylko, gdzie
podziała się Ruby i Joe. Czyżby się tak wcześnie zmyły?
Nagle koło mnie przysiadł się
wysoki brunet z włosami postawionymi na żel. Przetarł oczy i zapytał.
-Masz papierosy? –miał niski
głos, ale dosyć przyjemny. Mógłby zapewne nagrać jakąś płytę, na której śpiewa
kołysanki niemowlakom.
-Nie. –odpowiedziałam bez
zastanowienia.
-Ah, trudno. –mimo odmowy,
chłopak nie zamierzał się ruszyć z kanapy, co więcej, przysunął się w moją
stronę i rozłożył ramiona na tylnim oparciu.
Nic nie mówił. Tylko siedział
i się na mnie gapił. To denerwujące.
-Ja masz na imię? –wypalił w
końcu.
-Fleur.
-Masz na imię Fleur?
–niedowierzał. A nawet jeśli by uwierzył, musiałby założyć, że jestem
Francuzką. Fleur to nie imię, a już na pewno nie angielskie. Jedynie francuskie
słowo. –Nie wydaje mi się.
-Nie. Ale tak na mnie mówią.
–odpowiedziałam, po czym wbiłam wzrok w szklankę.
-Hm, -prychnął, uśmiechając
się pod nosem. –Tak więc, Fleur, zatańczysz?
Włączyli coś wolnego, jakąś
piosenkę z melodramatu, który tak uwielbiała Joe. Uwielbiała go przez godzinę,
bo kiedy na końcu prawie wszyscy umarli, znienawidziła go.
Siedziałam prawie całą
imprezę pod ścianą, więc czemu nie. Szkoda zmarnować taką szansę, tym bardziej,
że owy chłopak był całkiem przystojny.
-Dobrze. –wstałam i odłożyłam
szklankę na stolik obok kanapy. Chłopak również wstał. Nie nawiązując z nim
kontaktu ani wzrokowego, ani cielesnego przedzieram się przez tłum, aby znaleźć
miejsce, w którym możemy zatańczyć. Odwróciłam głowę, by zobaczyć, czy idzie za
mną. Zobaczyłam go, jak odepchnął jakiegoś chłopaka ręką, kiedy tamten nie
chciał się przesunąć. Nie zauważył, że na niego patrzę. Byliśmy już niemalże na
końcu, niezwykle długiego salonu, kiedy w końcu znalazłam dla nas miejsce.
Stanęłam i czekałam, aż podejdzie.
Położył dłonie na mojej
talii.
Miał długie palce i ciepłe
ręce. Palcami zaczął delikatnie zwijać krawędzie mojej koszulki. Położyłam
swoje dłonie na jego szyi. Uśmiechnął się, podobało mu się to. Nie czuć było od
niego alkoholu, ale wątpię, żeby nic nie wypił. Każdy tu coś pewnie pił. Jedyne
co czułam to mocne, męskie perfumy. Wydawało mi się, że czułam je już
wcześniej, ale nie potrafiłam określić ich dokładnej nazwy. Czyżby to były XXX?
Prawdopodobne, chociaż nie pewne.
Chłopak miał na sobie czarną
kurtkę i biały t-shirt. Do tego czarne spodnie i conversy. Poczułam jak jedną
dłonią przeczesuje moje włosy. Spojrzał się w moje oczy. Nie mogłam odwrócić
wzroku od tych pięknych, brązowych tęczówek. Dostrzegłam lekki zarost na
krańcach jego szczęki. Nie widziałam go wcześniej zapewne przez słabe światło.
Zauważyłam również na jego szyi pieprzyka. Przesunęłam rękę na przednią część
jego szyi i lekko przejechałam po nim kciukiem.
Natomiast on prawą rękę nadal
trzymał w moich włosach, a lewą przeniósł na plecy, coraz niżej mojego
kręgosłupa.
-Przepraszam, nie spytałam,
jak masz na imię? –spytałam, żeby trochę rozluźnić atmosferę.
-Liam. –jego głęboki głos
odbił się echem w moich uszach. Liam.
Uśmiechnęłam się, opuszczając
wzrok.
Liam spojrzał na mnie i prawą
ręką ujął mój podbródek. Wiedziałam do czego zmierza, jednak chciałam się
przekonać, czy jest do tego zdolny. Przysunął się bliżej mojego ciała, zmniejszając
między nami dystans. Spojrzałam na jego twarz. Nie wyrywałam się, chociaż
znałam jego zamiary. Nie pomyliłam się, ale przystałam na te „warunki”. Liam
zbliżył moją twarz do jego i delikatnie połączył nasze usta. Jego wargi były
rozgrzane i miękkie. Nie był brutalny w pocałunkach jak kilku innych chłopaków
z którymi miałam przyjemność się całować. Z żadnym nigdy nic więcej mnie nie
łączyło oprócz zwykłych całusów.
Po chwili poczułam ciepło,
jego źródłem były usta. Moje ciało przeszły dreszcze, a serce zaczęło mocniej
łomotać. Kiedy skończył, złożył jeszcze krótki pocałunek w kąciku moich ust,
poczym oblizał dolną wargę.
-Przepraszam. –wychrypiał.
–Być może nie powinienem, prawie się nie znamy… -nie do końca wiedział co
powiedzieć, ale nie był zadowolony z tego, co wcześniej zrobił.
-Nic się nie stało. To było…
miłe. –odpowiedziałam, nie chcąc, by czuł się skrępowany. Musiałam dać mu
dowód, że faktycznie mi się podobało. Jeśli bym tego nie zrobiła, pomyślałby,
że mówię tak tylko dlatego, że nie chcę zrobić mu przykrości.
Przyparłam znowu do jego ust.
Powtórzyliśmy pocałunek, a następnie zaczęłam całować okolice jego szczęki.
Chłopak był wyraźnie zaskoczony, ale nie sprzeciwiał się. Jeszcze bardziej
zmniejszyłam dystans przyciskając moje ciało do jego torsu. Liam położył swoje
dłonie na moich biodrach i głośno odetchnął.
Piosenka się skończyła, a ja
zauważyłam Ruby, która stała przy improwizowanym barze.
-Dziękuję. –wyszeptałam w
ucho Liama, nadal wtulona w jego ciało. –A teraz wybacz, muszę iść. –odsunęłam
się od niego i dotknęłam jego dłoni. Nie czekałam, aż powie cokolwiek. Po
prostu odeszłam przez tłum w stronę Ruby.
-Hej, gdzie się podziewałaś?
–spytałam zarzucając długie włosy za plecy.
-Tu i tam. Nic szczególnego.
Wyrwałaś kogoś? –Ruby nie przestawała bawić się swoim kolczykiem w dolnej
wardze.
-Można tak powiedzieć.
–zaśmiałam się. Wiedziałam, że pyta z grzeczności. Ruby nie należała do tych,
które są zainteresowane życiem innych. Może dlatego tak bardzo ją lubiłam?
Nigdy nie wtrącała się w nieswoje sprawy.
-Oh, świetnie. –sapnęła i
strzepnęła okruchy z koszulki. Ruby była dość pokaźnych rozmiarów dziewczyną.
Miała naturalnie rude włosy, które malowała na jeszcze mocniejszy rudy. Nie
wiem czy można to nazwać rudym. Po prostu miała pomarańczowo-czerwone włosy, o.
-Gdzie Joe? –spytałam widząc,
że Ruby nudzi ta rozmowa.
-Nie wiem, ostatnio widziałam
ją… Bodajże w toalecie. Poszłyśmy tam poprawić makijaż. Dodam tylko, że
widziałam Julie obściskującą się z Tristanem. –to ta owa para licealistów,
którą widziałam na kanapie. –Kiedy weszłam do toalety, za potrzebą
fizjologiczną, Joe jeszcze się pudrowała. Kiedy wyszłam już jej nie było.
Myślałam, że poszła gdzieś za tobą, więc zaczęłam was szukać. Nie wiem gdzie
się podziała.
Z jakiegoś powodu zaczęłam
się martwić o Joe. Nie była silna ani zwinna, więc tylko modliłam się w duchu,
żeby nic jej się nie stało.
-Chodź, może jest na
zewnątrz. –szarpnęłam Ruby za rękę, po czym wyszłyśmy przez duże drzwi
balkonowe. Na dworze było ciemno, było już nieźle po północy. Wyszłyśmy na
ogród, który, nawiasem mówiąc, był dość pokaźnych rozmiarów. Nawet tu słychać
było głośne basy dobiegające z głośników w środku domu.
-Joe! –zawołała Ruby. Bez
odzewu. –Joe! –spróbowała jeszcze raz. Widziałam, jak robi się czerwona, nie ze
złości, ale z innego powodu… Ruby zbierało się na płacz. Chociaż była dość
twarda, jeśli chodziło o przyjaciół zawsze bardzo się martwiła, kiedy którejś z
nas, mi, May czy Joe, mogło się coś stać. A takie sytuacje zdarzały się często,
jeśli chodzi o May. Zawsze gdzieś znikała, najczęściej z jakimś facetem, więc
do tego Ruby była przyzwyczajona. Ale nie do zniknięć Joe.
-Nie martw się, zaraz ją
znajdziemy. –próbowałam ją uspokoić, klepiąc po ramieniu. W rzeczywistości
również nie wiedziałam, gdzie ona jest.
Przeszliśmy przez cały ogród,
bez skutków.
Ale zauważyłam. Za
ogrodzeniem domu, w cieniu drzew. Była tam, ona, Joe. Zawołałam ją, odwróciła
głowę, wydawało mi się, że płacze, ale nie była w stanie nic powiedzieć. Zaraz
dostrzegłam dwóch, nie, trzech gości. Jace, Alec i Neil. Pewnie zabawiają się z
Joe. To było do nich podobne. Kiedy tylko Ruby to zobaczyła, mało co nie
wyrwała się przeskakiwać przez ogrodzenie.
-Nie, Ruby, to niebezpieczne!
–krzyknęłam i w porę zdążyłam złapać ją za rękę. –Lepiej chodźmy po kogoś,
zanim do niej pójdziemy, same nie damy rady.
-Zostaw mnie, muszę do niej
iść! –Ruby zaczęła na mnie krzyczeć. Nie miałam tyle siły, nie mogłam jej
utrzymać. Wyrwała się i przeskoczyła przez, stosunkowo niskie ogrodzenie. Nie
mając dużego wyboru, pobiegłam pomóc przyjaciółce. Wiedziałam, że nie damy im
rady, ale nie chciałam zostawić jej samej. Nie myślałam trzeźwo, działałam pod
wpływem impulsu.
Kiedy przeskoczyłam, Ruby już
okładała Neil’a po twarzy. Usłyszałam przeraźliwy, pełny grozy, śmiech Jace’a.
-Widzę, że mamy koleżanki do
zabawy. –zaśmiał się, poczym spojrzał na mnie, a następnie na Ruby, którą
trzymał już Neil.
-Jace, nie mamy czasu na
takie… zabawy. Chcemy tylko zabrać Joe, jej rodzice dzwonili do mnie, martwią
się o nią. –wymyślałam jakieś argumenty na poczekaniu. Jace znowu się zaśmiał,
tym razem z nim również Neil i Alec. Spojrzałam na Joe, która klęczała na
ziemi. Jej długie, czarne włosy opadały na czerwoną, zapłakaną twarz. Rękami
trzymała się za brzuch.
Alec podszedł do mnie od
tyłu, zanim zdążyłam cokolwiek zauważyć. Złapał mnie za ręce z tyłu i przygryzł
mój płatek ucha.
-Zostaw mnie, zboczeńcu!
–wyrywałam się i krzyczałam.
Jace i Alec zaśmiali się
złowieszczo.
-To dopiero początek,
skarbie. –Jace podszedł do mnie i powiedział mi to w twarz, po czym dotknął
moich miejsc intymnych. Chciałam go kopnąć, ale odsunął się, zanim w pełni
wyprofilowałam kopniaka.
Jedyne, co przyszło mi do
głowy to krzyczeć, wezwać pomoc. Telefon zostawiłam w środku, więc została tylko
ta pierwsza opcja.
-Chcesz tego grubasa?
–zaśmiał się z ironią Jace, patrząc na Neil’a.
-Nie obrażaj Ruby.
–powiedziała szeptem zapłakana Joe.
-Jeszcze coś, śliczna? –Jace
podszedł do jej twarzy i splunął.
Teraz, później szansy nie
będzie. Kto wie, czy mnie nie zakneblują? Ktoś silny, sprytny, kto przywaliłby
tym zbereźnikom. W mojej głowie przelatują miliony imion.
-Liam! –krzyczę najgłośniej
jak tylko umiem. Nie wiem czy mnie słyszał, jeśli jest w środku na pewno nie.
Pozostaje tylko modlić się, że był na zewnątrz. Dla pewności krzyczę jeszcze
raz. –Liam!
-Co to za Liam, twój chłopak?
–śmieje się Alec. –Chyba nie będzie chciał cię znać, po tym, jak dowie się, że
go zdradziłaś. –dotyka mojej piersi.
Słyszę ja Ruby wyzywa Neil’a.
Jeśli Neil ma jakieś uczucia powinien poczuć się nieźle urażony po tym, jak
Ruby go zbeształa.
-Oj, piękna, czemu płaczesz?
–Jace nachyla się przy twarzy Joe. –Przepraszam, już nie piękna, od kiedy zmył
ci się makijaż. –śmieje się. Jeśli tylko uda mi się uwolnić od Alec’a, Jace
dostanie nieźle po mordzie.
Słyszę kroki. Są tak ciche,
że zwykłe ucho by ich nie wyłapało, jednak moje daje radę. Może dlatego, że mój
dziadek był myśliwym i to ja pomagałam mu na polowaniach? Trzeba było mieć
niezły słuch, żeby wyłapać czy idzie jakaś zwierzyna.
Odwracam głowę. Widzę jak
ktoś się skrada za ogrodzeniem. Nie poznaję go w pierwszym momencie. To Liam.
To Liam! Usłyszał! Moje serce zaczyna niemiłosiernie dudnić w piersi, mam
wrażenie, że zaraz wyskoczy. Liam kładzie palec wskazujący na ustach. Nie
wykonuję żadnych ruchów, żadnych kiwnięć głową, nic. Ale wiem, że on zrozumiał,
że nic nie powiem.
-Ej, ty, ciemna, -Jace mówi
do mnie. –Jak masz na imię?
-Cindy. –to pierwsze imię,
jakie wpada mi do głowy. Muszę coś zrobić, żeby odwrócić ich uwagę. –Jace…
-Tak? –Jace spogląda na mnie.
-Jeśli Alec by mnie puścił,
mogłabym cię… zaspokoić. –oblizuję dolną wargę, tak, jak zrobił to Liam po
naszym pocałunku. Widzę, że Jace się uśmiecha.
-Puść ją. Ty weźmiesz tą
małą, czarną. –Jace kiwa głową do Alec’a.
-Ale stary, umowa była inna!
–Alec jest wkurzony.
-Umowa się zmieniła. –Jace
patrzy zdenerwowany na Alec’a, a ten puszcza mnie. Zanim to robi, odwracam
głowę, aby zobaczyć gdzie jest Liam. Blisko, to dobrze.
Podchodzę do Jace’a.
-Więc… -przejeżdżam palcem wskazującym
po klatce piersiowej Jace’a, aż docieram do pępka. Przygryzam dolną wargę.
–Masz takie śliczne policzki. –Jace się rumieni. Spoglądam przez ramię, Liam
jest tuż przy ogrodzeniu, czeka na mój znak. Biorę głęboki wdech –Chętnie bym
ci w nie przyjebała. –uśmiecham się do niego złowieszczo, po czym uderzam go z
prawej ręki. Wydech. Odwracam wzrok i widzę, jak Liam zwinnie przeskakuje przez
ogrodzenie. Wygląda jak superman, który biegnie na ratunek. Tylko brakuje mu
peleryny. Jace się chwieje, i niemalże upada. Wykorzystując szansę, że nie wie,
co się dzieje, kopię go w brzuch. Kątem oka widzę jak Liam uderza Neil’a, a ten
kładzie się na ziemi. Alec jest oszołomiony, nie wie co ma robić. Po prostu
stoi i się patrzy. Ruby pociera nadgarstki, po, zapewne nieprzyjemnym trzymaniu
przez Neil’a. Podchodzi do Joe i pomaga jej wstać. Trzyma ją pod rękę.
-Idźcie i zamówcie taksówkę,
ja wrócę sama. Idźcie i nie zaczynajcie dyskusji. –na znak potwierdzenia Ruby
kiwa głową i przechodzą z powrotem nad ogrodzeniem. Widzę jak Joe ledwo trzyma
się na nogach. Nie chcę wiedzieć co się z nią działo, ale to na pewno było
bolesne. Jace leży na ziemi a ja klękam przy nim.
-Och, przepraszam. –dyszę.
–Ale jeszcze nie skończyłam. –śmieję się.
Liam już nieźle okłada Neil’a
tak, że ten leży już prawie nieprzytomny. Widzę, nawet z tej odległości, że ma
rozciętą wargę i rozwalony nos.
-Liam, już! Zabijesz go!
–krzyczę przerażona. To zaszło za daleko. Wiem, że ta łajza zasłużyła na wiele,
ale mimo wszystko nie chcę, żeby ktoś zabił go na moich oczach.
-Jesteś pewna, że mam go nie
dobijać?
-Tak! –uf, zostawił go.
Liam słysząc odpowiedź wstaje
i podchodzi do Alec’a. Ten widząc, co się szykuje ucieka przez ogrodzenie.
Słyszę śmiech, złowieszczy ale z nutą sympatii. To śmiech Liam’a.
-Idziemy? –podchodzi do mnie
i podaje rękę.
-Tak… chyba tak. –łapię go, a
on pomaga mi wstać. –Myślisz, że powinniśmy zadzwonić na pogotowie?
-Nie, zapewne Alec już to
zrobił. Chodź, zanim ktoś nas zobaczy. –Liam obejmuje mnie ręką. Stoi po mojej
prawej stronie, a jego lewa ręka spoczywa na mojej talii. Widzę, że nie ma
kurtki, zapewne zostawił ją w domu May.
-Jakim cudem tu przyszedłeś? -zadałam mu pytanie, które dręczyło mnie od kiedy pojawił się przed ogrodzeniem.
-Wyszedłem zapalić. Usłyszałem, że ktoś mnie woła. Myślałem, że to jakiś żart, ale kiedy ktoś zawołał drugi raz, głośniej i przeraźliwiej, uznałem, że nie mogę tak tego zostawić. Więc poszedłem w stronę ogrodzenia. Wydawało mi się, że właśnie stamtąd pochodził głos. -spojrzał się na mnie, gdy skończył mówić, ale tylko na chwilę. Dalej szliśmy w ciszy ciesząc się chwilą.
Przechodzimy nad ogrodzeniem
i słyszymy basy. Liam nadal mnie obejmuje. Idziemy tak przez cały ogród, aż
wchodzimy do środka. Zabieram torebkę i kieruję się w stronę wyjścia. Brunet
czekał na mnie.
-Fleur, mógłbym dostać twój
numer? –pyta, już nie obejmując mnie. Jego wzrok nie skupia się na mnie, błądzi
gdzieś po przedpokoju.
-Dam ci mojego Skype.
Zazwyczaj nie używam telefonu, bo nie mam nic na koncie. –uśmiecham się, a
następnie wyjmuję kartkę i zapisuję moją nazwę.
-Dzięki. –Liam odwzajemnia
uśmiech. –Dałabyś się namówić na jakiegoś drinka?
-Przepraszam, ale już
powinnam iść. –spoglądam na telefon. Jest już druga czterdzieści siedem.
–Obiecałam rodzicom, że wrócę przed pierwszą, więc pewnie się trochę zdziwią.
–łapię go za rękę. Jest mokra, zapewne od krwi Neil’a. Dotykam kciukiem jego
kostek. Skóra na nich jest zdarta. –Jednakże dziękuję. Za zaproszenie na drinka
i… Za pomoc. To dużo dla mnie znaczy. –Wtulam się w niego, a on obejmuje mnie w
talii.
Pożegnaliśmy się, a ja
wyszłam. W drodze powrotnej, kiedy jechałam zamówioną taksówką, zastanawiałam
się, gdzie mieszka, ten owy Liam i kiedy się znowu zobaczymy.
Następnego dnia czekałam na
niego na Skype, cały dzień. I tak cały tydzień, ale on się nie pojawiał.
Żałowałam, że nie dałam mu mojego numeru. Ale czasu cofnąć nie mogłam.
***
-Fleur? Ej, żyjesz tam? –Liam
zaczął się dopytywać, a wtedy zauważyłam, że minęło już dobre piętnaście minut
jak się do niego nie odzywam.
-Tak, tak, przepraszam
zamyśliłam się. –Liam wypuścił głośno powietrze.
-Włącz kamerę. –moje serce
znowu zabiło. On chce mnie zobaczyć…