czwartek, 6 czerwca 2013

Rozdział 1

Rzuciłam torbę w kąt pokoju i zdjęłam buty podchodząc do laptopa.  Otworzyłam klapę i włączyłam go niedużym, prostokątnym przyciskiem. Procesor zaczął się uruchamiać, na ekranie pojawiały się różne obrazki jakichś firm, aż w końcu pojawił się znak startowy Windows 7.  Zdejmuję laptop z biurka na łóżko, po czym wygodnie kładę się na brzuchu, z nogami splecionymi ku górze. Otwieram Google Chrome, wpisuję „twitter”, loguję się i sprawdzam powiadomienia oraz wiadomości po czym wchodzę na Tumblr i sprawdzam najnowsze obrazki. Wstałam z łóżka i podeszłam do szafy. Otworzyłam ją i wyjęłam pierwszą lepszą płytę. Rihanna „Rated R”. Ujdzie. Wróciłam do laptopa, odtworzyłam stacyjkę i włożyłam płytę. Zaczęła odtwarzać powolne dźwięki pierwszej piosenki. Po mówionym wstępie usłyszałam głos wokalistki. Odprężyłam się i przeglądałam dalej. Po kilku godzinach, kiedy przesłuchałam płytę Rihanny oraz kilku innych wokalistów, nuda dała o sobie znać. Na szczęście przypomniał mi się stary program, no, może nie tyle stary, co zapomniany przeze mnie. Skype. Włączyłam go. Na szczęście program zapamiętał moją nazwę, a hasło mam dość proste. Od dawna takie mam na wszystkich portalach społecznościowych, więc trudno je zapomnieć. Nie miałam żadnych wiadomości, żadnych powiadomień. Tylko jedno. Zaproszenie do znajomych. Co dziwne, dosyć świeże, bo wysłane raptem osiem godzin temu. Mam kilku aktywnych znajomych, ale większości nie pamiętam.
Akceptowałam. Jest dostępny.
-Hej, znamy się? –piszę. Cisza, żadnej wiadomości. Dopiero po około dwudziestu minutach pojawia się odpowiedź.
-Można tak powiedzieć.
Cholera, kto to?
-Kim jesteś?
-Zadzwoń.
Waham się. Czy to aby nie jakiś naciągacz, pedofil czy inna zakała ludzkości? Nie, pedofile by się mną nie interesowali. W końcu mam dziewiętnaście lat. Ale być może jest to jakiś mój kuzyn, znajomy, dawny przyjaciel. Ktokolwiek, kto chciałby ze mną porozmawiać. Nie muszę od razu wyobrażać sobie najgorszych scenariuszy. Biorę wdech i po chwili głośno wypuszczam powietrze. Serce uderza mocniej. Dzwonię.
Wyświetla się mój stary awatar, ja i moja dawna przyjaciółka, May. Zaraz później widzę jego obrazek, to… Kawałek skóry. Z tatuażem. Nie widzę nic konkretnego jakość jego zdjęcia jest słaba. Chcę się przypatrzeć, ale wtedy on odbiera.
Cisza, słyszę tylko jego oddech. Płytki ale dosyć głośny przerywany skrzypieniem mikrofonu.
-Cześć. –mówię.
-Cześć. –ma niski, głęboki głos. Taki spokojny ale jest w nim coś niepokojącego.
-Jak już pytałam, znamy się? –serce wali mi jak oszalałe. Nie mam pojęcia, kim jest ten człowiek. Jego głos nic mi nie przypomina.
-Jestem Liam. Poznaliśmy się… Kiedyś. W dosyć dziwnych okolicznościach, ale zdążyłem wyciągnąć od ciebie twoją nazwę na Skype. Nie chciałaś mi podać numeru telefonu. Ostatnio znalazłem tą kartkę z twoją nazwą. Nudziło mi się, więc cię zaprosiłem. –głośno odetchnął, gdy skończył mówić.
Przez chwilę mam pustkę w głowie, ale przypominam sobie zdarzenie sprzed kilku lat.
Wiem, kim on jest.

***

Były wakacje, jakaś impreza u May. Na parkiecie tańczyło kilku, nieźle naprutych nastolatków. Kilku, ba, kilkudziesięciu. Było to jakieś trzy lata temu. Stałam pod ścianą i piłam jakieś słabe piwo. Zauważyłam, że kanapa zwolniła się. Przed chwilą siedziała na niej para obściskujących się licealistów. Ble. Jednakże nogi bolały mnie od stania pod ścianą więc z dwojga złego, wybrałam kanapę. Nigdzie nie widziałam May, Joe ani Ruby. Chociaż, znając charakter May, pewnie siedzi na górze z jakimś facetem. Sam na sam. W jej ciemnym pokoju. Była puszczalska już kiedy miała szesnaście lat. Nic dziwnego, że skończyła tak, jak skończyła. Dobrze, że zerwałam z nią wszystkie kontakty.
Nie wiedziałam tylko, gdzie podziała się Ruby i Joe. Czyżby się tak wcześnie zmyły?
Nagle koło mnie przysiadł się wysoki brunet z włosami postawionymi na żel. Przetarł oczy i zapytał.
-Masz papierosy? –miał niski głos, ale dosyć przyjemny. Mógłby zapewne nagrać jakąś płytę, na której śpiewa kołysanki niemowlakom.
-Nie. –odpowiedziałam bez zastanowienia.
-Ah, trudno. –mimo odmowy, chłopak nie zamierzał się ruszyć z kanapy, co więcej, przysunął się w moją stronę i rozłożył ramiona na tylnim oparciu.
Nic nie mówił. Tylko siedział i się na mnie gapił. To denerwujące.
-Ja masz na imię? –wypalił w końcu.
-Fleur.
-Masz na imię Fleur? –niedowierzał. A nawet jeśli by uwierzył, musiałby założyć, że jestem Francuzką. Fleur to nie imię, a już na pewno nie angielskie. Jedynie francuskie słowo. –Nie wydaje mi się.
-Nie. Ale tak na mnie mówią. –odpowiedziałam, po czym wbiłam wzrok w szklankę.
-Hm, -prychnął, uśmiechając się pod nosem. –Tak więc, Fleur, zatańczysz?
Włączyli coś wolnego, jakąś piosenkę z melodramatu, który tak uwielbiała Joe. Uwielbiała go przez godzinę, bo kiedy na końcu prawie wszyscy umarli, znienawidziła go.
Siedziałam prawie całą imprezę pod ścianą, więc czemu nie. Szkoda zmarnować taką szansę, tym bardziej, że owy chłopak był całkiem przystojny.
-Dobrze. –wstałam i odłożyłam szklankę na stolik obok kanapy. Chłopak również wstał. Nie nawiązując z nim kontaktu ani wzrokowego, ani cielesnego przedzieram się przez tłum, aby znaleźć miejsce, w którym możemy zatańczyć. Odwróciłam głowę, by zobaczyć, czy idzie za mną. Zobaczyłam go, jak odepchnął jakiegoś chłopaka ręką, kiedy tamten nie chciał się przesunąć. Nie zauważył, że na niego patrzę. Byliśmy już niemalże na końcu, niezwykle długiego salonu, kiedy w końcu znalazłam dla nas miejsce. Stanęłam i czekałam, aż podejdzie.
Położył dłonie na mojej talii.
Miał długie palce i ciepłe ręce. Palcami zaczął delikatnie zwijać krawędzie mojej koszulki. Położyłam swoje dłonie na jego szyi. Uśmiechnął się, podobało mu się to. Nie czuć było od niego alkoholu, ale wątpię, żeby nic nie wypił. Każdy tu coś pewnie pił. Jedyne co czułam to mocne, męskie perfumy. Wydawało mi się, że czułam je już wcześniej, ale nie potrafiłam określić ich dokładnej nazwy. Czyżby to były XXX? Prawdopodobne, chociaż nie pewne.
Chłopak miał na sobie czarną kurtkę i biały t-shirt. Do tego czarne spodnie i conversy. Poczułam jak jedną dłonią przeczesuje moje włosy. Spojrzał się w moje oczy. Nie mogłam odwrócić wzroku od tych pięknych, brązowych tęczówek. Dostrzegłam lekki zarost na krańcach jego szczęki. Nie widziałam go wcześniej zapewne przez słabe światło. Zauważyłam również na jego szyi pieprzyka. Przesunęłam rękę na przednią część jego szyi i lekko przejechałam po nim kciukiem.
Natomiast on prawą rękę nadal trzymał w moich włosach, a lewą przeniósł na plecy, coraz niżej mojego kręgosłupa.
-Przepraszam, nie spytałam, jak masz na imię? –spytałam, żeby trochę rozluźnić atmosferę.
-Liam. –jego głęboki głos odbił się echem w moich uszach. Liam.
Uśmiechnęłam się, opuszczając wzrok.
Liam spojrzał na mnie i prawą ręką ujął mój podbródek. Wiedziałam do czego zmierza, jednak chciałam się przekonać, czy jest do tego zdolny. Przysunął się bliżej mojego ciała, zmniejszając między nami dystans. Spojrzałam na jego twarz. Nie wyrywałam się, chociaż znałam jego zamiary. Nie pomyliłam się, ale przystałam na te „warunki”. Liam zbliżył moją twarz do jego i delikatnie połączył nasze usta. Jego wargi były rozgrzane i miękkie. Nie był brutalny w pocałunkach jak kilku innych chłopaków z którymi miałam przyjemność się całować. Z żadnym nigdy nic więcej mnie nie łączyło oprócz zwykłych całusów.
Po chwili poczułam ciepło, jego źródłem były usta. Moje ciało przeszły dreszcze, a serce zaczęło mocniej łomotać. Kiedy skończył, złożył jeszcze krótki pocałunek w kąciku moich ust, poczym oblizał dolną wargę.
-Przepraszam. –wychrypiał. –Być może nie powinienem, prawie się nie znamy… -nie do końca wiedział co powiedzieć, ale nie był zadowolony z tego, co wcześniej zrobił.
-Nic się nie stało. To było… miłe. –odpowiedziałam, nie chcąc, by czuł się skrępowany. Musiałam dać mu dowód, że faktycznie mi się podobało. Jeśli bym tego nie zrobiła, pomyślałby, że mówię tak tylko dlatego, że nie chcę zrobić mu przykrości.
Przyparłam znowu do jego ust. Powtórzyliśmy pocałunek, a następnie zaczęłam całować okolice jego szczęki. Chłopak był wyraźnie zaskoczony, ale nie sprzeciwiał się. Jeszcze bardziej zmniejszyłam dystans przyciskając moje ciało do jego torsu. Liam położył swoje dłonie na moich biodrach i głośno odetchnął.
Piosenka się skończyła, a ja zauważyłam Ruby, która stała przy improwizowanym barze.
-Dziękuję. –wyszeptałam w ucho Liama, nadal wtulona w jego ciało. –A teraz wybacz, muszę iść. –odsunęłam się od niego i dotknęłam jego dłoni. Nie czekałam, aż powie cokolwiek. Po prostu odeszłam przez tłum w stronę Ruby.
-Hej, gdzie się podziewałaś? –spytałam zarzucając długie włosy za plecy.
-Tu i tam. Nic szczególnego. Wyrwałaś kogoś? –Ruby nie przestawała bawić się swoim kolczykiem w dolnej wardze.
-Można tak powiedzieć. –zaśmiałam się. Wiedziałam, że pyta z grzeczności. Ruby nie należała do tych, które są zainteresowane życiem innych. Może dlatego tak bardzo ją lubiłam? Nigdy nie wtrącała się w nieswoje sprawy.
-Oh, świetnie. –sapnęła i strzepnęła okruchy z koszulki. Ruby była dość pokaźnych rozmiarów dziewczyną. Miała naturalnie rude włosy, które malowała na jeszcze mocniejszy rudy. Nie wiem czy można to nazwać rudym. Po prostu miała pomarańczowo-czerwone włosy, o.
-Gdzie Joe? –spytałam widząc, że Ruby nudzi ta rozmowa.
-Nie wiem, ostatnio widziałam ją… Bodajże w toalecie. Poszłyśmy tam poprawić makijaż. Dodam tylko, że widziałam Julie obściskującą się z Tristanem. –to ta owa para licealistów, którą widziałam na kanapie. –Kiedy weszłam do toalety, za potrzebą fizjologiczną, Joe jeszcze się pudrowała. Kiedy wyszłam już jej nie było. Myślałam, że poszła gdzieś za tobą, więc zaczęłam was szukać. Nie wiem gdzie się podziała.
Z jakiegoś powodu zaczęłam się martwić o Joe. Nie była silna ani zwinna, więc tylko modliłam się w duchu, żeby nic jej się nie stało.
-Chodź, może jest na zewnątrz. –szarpnęłam Ruby za rękę, po czym wyszłyśmy przez duże drzwi balkonowe. Na dworze było ciemno, było już nieźle po północy. Wyszłyśmy na ogród, który, nawiasem mówiąc, był dość pokaźnych rozmiarów. Nawet tu słychać było głośne basy dobiegające z głośników w środku domu.
-Joe! –zawołała Ruby. Bez odzewu. –Joe! –spróbowała jeszcze raz. Widziałam, jak robi się czerwona, nie ze złości, ale z innego powodu… Ruby zbierało się na płacz. Chociaż była dość twarda, jeśli chodziło o przyjaciół zawsze bardzo się martwiła, kiedy którejś z nas, mi, May czy Joe, mogło się coś stać. A takie sytuacje zdarzały się często, jeśli chodzi o May. Zawsze gdzieś znikała, najczęściej z jakimś facetem, więc do tego Ruby była przyzwyczajona. Ale nie do zniknięć Joe.
-Nie martw się, zaraz ją znajdziemy. –próbowałam ją uspokoić, klepiąc po ramieniu. W rzeczywistości również nie wiedziałam, gdzie ona jest.
Przeszliśmy przez cały ogród, bez skutków.
Ale zauważyłam. Za ogrodzeniem domu, w cieniu drzew. Była tam, ona, Joe. Zawołałam ją, odwróciła głowę, wydawało mi się, że płacze, ale nie była w stanie nic powiedzieć. Zaraz dostrzegłam dwóch, nie, trzech gości. Jace, Alec i Neil. Pewnie zabawiają się z Joe. To było do nich podobne. Kiedy tylko Ruby to zobaczyła, mało co nie wyrwała się przeskakiwać przez ogrodzenie.
-Nie, Ruby, to niebezpieczne! –krzyknęłam i w porę zdążyłam złapać ją za rękę. –Lepiej chodźmy po kogoś, zanim do niej pójdziemy, same nie damy rady.
-Zostaw mnie, muszę do niej iść! –Ruby zaczęła na mnie krzyczeć. Nie miałam tyle siły, nie mogłam jej utrzymać. Wyrwała się i przeskoczyła przez, stosunkowo niskie ogrodzenie. Nie mając dużego wyboru, pobiegłam pomóc przyjaciółce. Wiedziałam, że nie damy im rady, ale nie chciałam zostawić jej samej. Nie myślałam trzeźwo, działałam pod wpływem impulsu.
Kiedy przeskoczyłam, Ruby już okładała Neil’a po twarzy. Usłyszałam przeraźliwy, pełny grozy, śmiech Jace’a.
-Widzę, że mamy koleżanki do zabawy. –zaśmiał się, poczym spojrzał na mnie, a następnie na Ruby, którą trzymał już Neil.
-Jace, nie mamy czasu na takie… zabawy. Chcemy tylko zabrać Joe, jej rodzice dzwonili do mnie, martwią się o nią. –wymyślałam jakieś argumenty na poczekaniu. Jace znowu się zaśmiał, tym razem z nim również Neil i Alec. Spojrzałam na Joe, która klęczała na ziemi. Jej długie, czarne włosy opadały na czerwoną, zapłakaną twarz. Rękami trzymała się za brzuch.
Alec podszedł do mnie od tyłu, zanim zdążyłam cokolwiek zauważyć. Złapał mnie za ręce z tyłu i przygryzł mój płatek ucha.
-Zostaw mnie, zboczeńcu! –wyrywałam się i krzyczałam.
Jace i Alec zaśmiali się złowieszczo.
-To dopiero początek, skarbie. –Jace podszedł do mnie i powiedział mi to w twarz, po czym dotknął moich miejsc intymnych. Chciałam go kopnąć, ale odsunął się, zanim w pełni wyprofilowałam kopniaka.
Jedyne, co przyszło mi do głowy to krzyczeć, wezwać pomoc. Telefon zostawiłam w środku, więc została tylko ta pierwsza opcja.
-Chcesz tego grubasa? –zaśmiał się z ironią Jace, patrząc na Neil’a.
-Nie obrażaj Ruby. –powiedziała szeptem zapłakana Joe.
-Jeszcze coś, śliczna? –Jace podszedł do jej twarzy i splunął.
Teraz, później szansy nie będzie. Kto wie, czy mnie nie zakneblują? Ktoś silny, sprytny, kto przywaliłby tym zbereźnikom. W mojej głowie przelatują miliony imion.
-Liam! –krzyczę najgłośniej jak tylko umiem. Nie wiem czy mnie słyszał, jeśli jest w środku na pewno nie. Pozostaje tylko modlić się, że był na zewnątrz. Dla pewności krzyczę jeszcze raz. –Liam!
-Co to za Liam, twój chłopak? –śmieje się Alec. –Chyba nie będzie chciał cię znać, po tym, jak dowie się, że go zdradziłaś. –dotyka mojej piersi.
Słyszę ja Ruby wyzywa Neil’a. Jeśli Neil ma jakieś uczucia powinien poczuć się nieźle urażony po tym, jak Ruby go zbeształa.
-Oj, piękna, czemu płaczesz? –Jace nachyla się przy twarzy Joe. –Przepraszam, już nie piękna, od kiedy zmył ci się makijaż. –śmieje się. Jeśli tylko uda mi się uwolnić od Alec’a, Jace dostanie nieźle po mordzie.
Słyszę kroki. Są tak ciche, że zwykłe ucho by ich nie wyłapało, jednak moje daje radę. Może dlatego, że mój dziadek był myśliwym i to ja pomagałam mu na polowaniach? Trzeba było mieć niezły słuch, żeby wyłapać czy idzie jakaś zwierzyna.
Odwracam głowę. Widzę jak ktoś się skrada za ogrodzeniem. Nie poznaję go w pierwszym momencie. To Liam. To Liam! Usłyszał! Moje serce zaczyna niemiłosiernie dudnić w piersi, mam wrażenie, że zaraz wyskoczy. Liam kładzie palec wskazujący na ustach. Nie wykonuję żadnych ruchów, żadnych kiwnięć głową, nic. Ale wiem, że on zrozumiał, że nic nie powiem.
-Ej, ty, ciemna, -Jace mówi do mnie. –Jak masz na imię?
-Cindy. –to pierwsze imię, jakie wpada mi do głowy. Muszę coś zrobić, żeby odwrócić ich uwagę. –Jace…
-Tak? –Jace spogląda na mnie.
-Jeśli Alec by mnie puścił, mogłabym cię… zaspokoić. –oblizuję dolną wargę, tak, jak zrobił to Liam po naszym pocałunku. Widzę, że Jace się uśmiecha.
-Puść ją. Ty weźmiesz tą małą, czarną. –Jace kiwa głową do Alec’a.
-Ale stary, umowa była inna! –Alec jest wkurzony.
-Umowa się zmieniła. –Jace patrzy zdenerwowany na Alec’a, a ten puszcza mnie. Zanim to robi, odwracam głowę, aby zobaczyć gdzie jest Liam. Blisko, to dobrze.
Podchodzę do Jace’a.
-Więc… -przejeżdżam palcem wskazującym po klatce piersiowej Jace’a, aż docieram do pępka. Przygryzam dolną wargę. –Masz takie śliczne policzki. –Jace się rumieni. Spoglądam przez ramię, Liam jest tuż przy ogrodzeniu, czeka na mój znak. Biorę głęboki wdech –Chętnie bym ci w nie przyjebała. –uśmiecham się do niego złowieszczo, po czym uderzam go z prawej ręki. Wydech. Odwracam wzrok i widzę, jak Liam zwinnie przeskakuje przez ogrodzenie. Wygląda jak superman, który biegnie na ratunek. Tylko brakuje mu peleryny. Jace się chwieje, i niemalże upada. Wykorzystując szansę, że nie wie, co się dzieje, kopię go w brzuch. Kątem oka widzę jak Liam uderza Neil’a, a ten kładzie się na ziemi. Alec jest oszołomiony, nie wie co ma robić. Po prostu stoi i się patrzy. Ruby pociera nadgarstki, po, zapewne nieprzyjemnym trzymaniu przez Neil’a. Podchodzi do Joe i pomaga jej wstać. Trzyma ją pod rękę.
-Idźcie i zamówcie taksówkę, ja wrócę sama. Idźcie i nie zaczynajcie dyskusji. –na znak potwierdzenia Ruby kiwa głową i przechodzą z powrotem nad ogrodzeniem. Widzę jak Joe ledwo trzyma się na nogach. Nie chcę wiedzieć co się z nią działo, ale to na pewno było bolesne. Jace leży na ziemi a ja klękam przy nim.
-Och, przepraszam. –dyszę. –Ale jeszcze nie skończyłam. –śmieję się.
Liam już nieźle okłada Neil’a tak, że ten leży już prawie nieprzytomny. Widzę, nawet z tej odległości, że ma rozciętą wargę i rozwalony nos.
-Liam, już! Zabijesz go! –krzyczę przerażona. To zaszło za daleko. Wiem, że ta łajza zasłużyła na wiele, ale mimo wszystko nie chcę, żeby ktoś zabił go na moich oczach.
-Jesteś pewna, że mam go nie dobijać?
-Tak! –uf, zostawił go.
Liam słysząc odpowiedź wstaje i podchodzi do Alec’a. Ten widząc, co się szykuje ucieka przez ogrodzenie. Słyszę śmiech, złowieszczy ale z nutą sympatii. To śmiech Liam’a.
-Idziemy? –podchodzi do mnie i podaje rękę.
-Tak… chyba tak. –łapię go, a on pomaga mi wstać. –Myślisz, że powinniśmy zadzwonić na pogotowie?
-Nie, zapewne Alec już to zrobił. Chodź, zanim ktoś nas zobaczy. –Liam obejmuje mnie ręką. Stoi po mojej prawej stronie, a jego lewa ręka spoczywa na mojej talii. Widzę, że nie ma kurtki, zapewne zostawił ją w domu May.
-Jakim cudem tu przyszedłeś? -zadałam mu pytanie, które dręczyło mnie od kiedy pojawił się przed ogrodzeniem.
-Wyszedłem zapalić. Usłyszałem, że ktoś mnie woła. Myślałem, że to jakiś żart, ale kiedy ktoś zawołał drugi raz, głośniej i przeraźliwiej, uznałem, że nie mogę tak tego zostawić. Więc poszedłem w stronę ogrodzenia. Wydawało mi się, że właśnie stamtąd pochodził głos. -spojrzał się na mnie, gdy skończył mówić, ale tylko na chwilę. Dalej szliśmy w ciszy ciesząc się chwilą.
Przechodzimy nad ogrodzeniem i słyszymy basy. Liam nadal mnie obejmuje. Idziemy tak przez cały ogród, aż wchodzimy do środka. Zabieram torebkę i kieruję się w stronę wyjścia. Brunet czekał na mnie.
-Fleur, mógłbym dostać twój numer? –pyta, już nie obejmując mnie. Jego wzrok nie skupia się na mnie, błądzi gdzieś po przedpokoju.
-Dam ci mojego Skype. Zazwyczaj nie używam telefonu, bo nie mam nic na koncie. –uśmiecham się, a następnie wyjmuję kartkę i zapisuję moją nazwę.
-Dzięki. –Liam odwzajemnia uśmiech. –Dałabyś się namówić na jakiegoś drinka?
-Przepraszam, ale już powinnam iść. –spoglądam na telefon. Jest już druga czterdzieści siedem. –Obiecałam rodzicom, że wrócę przed pierwszą, więc pewnie się trochę zdziwią. –łapię go za rękę. Jest mokra, zapewne od krwi Neil’a. Dotykam kciukiem jego kostek. Skóra na nich jest zdarta. –Jednakże dziękuję. Za zaproszenie na drinka i… Za pomoc. To dużo dla mnie znaczy. –Wtulam się w niego, a on obejmuje mnie w talii.
Pożegnaliśmy się, a ja wyszłam. W drodze powrotnej, kiedy jechałam zamówioną taksówką, zastanawiałam się, gdzie mieszka, ten owy Liam i kiedy się znowu zobaczymy.
Następnego dnia czekałam na niego na Skype, cały dzień. I tak cały tydzień, ale on się nie pojawiał. Żałowałam, że nie dałam mu mojego numeru. Ale czasu cofnąć nie mogłam.

***

-Fleur? Ej, żyjesz tam? –Liam zaczął się dopytywać, a wtedy zauważyłam, że minęło już dobre piętnaście minut jak się do niego nie odzywam.
-Tak, tak, przepraszam zamyśliłam się. –Liam wypuścił głośno powietrze.
-Włącz kamerę. –moje serce znowu zabiło. On chce mnie zobaczyć…

1 komentarz:

  1. niesamowite ,masz talent ,to naprawdę warto przeczytać tylko musisz jakoś rozprowadzić bloga rozumiesz ? bo widzę że nie ma komentarzy .
    jeśli chodzi o mnie to mi sie bardzo podoba zabieram się do następnego rozdziału :*

    OdpowiedzUsuń